You are currently viewing Z Pogranicza Fantastyki…

Z Pogranicza Fantastyki…

Historia ta rozpoczęła się jakieś 10 lat temu. Ola była matką samotnie wychowującą dziecko. Udało jej się akurat zmienić pracę na lepiej płatną, miała więc możliwość wzięcia kredytu i zamieszkania samodzielnie z dzieckiem (wcześniej kilka lat mieszkała z rodzicami, klepiąc biedę, gdyż zarabiała bardzo przeciętnie i nie dostawała na dziecko alimentów).
Kredyt wzięła, ale pamiętajmy, 10 lat temu można było kupić w Warszawie ładne, dwupokojowe mieszkanko za 150 tysięcy. To były czasy, co?

Po kilu latach spotkała fajnego mężczyznę, z którym ułożyła sobie życie. Postanowili (z różnych powodów) wspólnie zmienić miejsce zamieszkania. I wtedy do akcji wkroczyła mama Oli. Długo namawiała bohaterkę, żeby zamieszkała z przyszłym mężem w ich mieszkaniu, a rodzicom kupiła kawalerkę. W ten sposób uniknęłaby dużego kredytu (ceny mieszkań, jak pamiętacie, w tym czasie bardzo się podniosły). Ola nie chciała się zgodzić. Tłumaczyła swojej matce, że nie powinni na starość gnieździć się w jednym pokoju, skoro mają dwa w fajnym miejscu. Rodzicielka jednak nie dała się spławić. Tłumaczyła, że dwa pokoje są im niepotrzebne, bo i tak siedzą ciągle w jednym. A im, młodym byłoby łatwiej zbierać na przyszłość jakąś kasę na większe mieszkanie, gdyby na przykład zechcieli powiększyć rodzinę. Ola wahała się. Głupio jej było „wcisnąć” rodziców do kawalerki, mimo że wyraźnie o to prosili. W końcu zgodziła się (razem ze swoim narzeczonym rzecz jasna). Matka tylko poprosiła ją, żeby do czasu zamiany mieszkań Ola i jej narzeczony dawali jej co miesiąc 800 zł, bo brakuje jej pieniędzy na tzw. „życie”. Oli nie było stać na takie wydatki, ale narzeczony zgodził się płacić przyszłej teściowej, stwierdzając, że zamianą mieszkań starsi państwo bardzo im pomagają, więc absolutnie nie należy odmawiać im finansowej pomocy. I płacił.

Wkrótce rodzicielka znalazła małe, naprawdę ładne mieszkanko, Ola kupca na swoje warszawskie lokum i złożyła papiery o pożyczkę do banku. Jej matka napomknęła wtedy, że jak będzie brać kredyt, to dobrze by było, żeby wzięła trochę więcej pieniędzy i zapłaciła jej za tę zamianę mieszkania 20 tysięcy. Młoda kobieta zgodziła się i wzięła większy kredyt.

Po kilku miesiącach rodzice wprowadzili się do nowego mieszkania, a Ola z dzieckiem i narzeczonym do ich starego mieszkania.  I wszystko układało się dobrze. Po jakimś czasie matka Oli powiedziała, że musi wyremontować łazienkę, bo jest w złym stanie. Ola obiecała jej pomoc finansową na tyle, na ile ich młodych było stać (mieli spłacać kartę kredytową rodziców, 3 tysiące złotych).

I dalej wszystko było ok. Młodzi zainwestowali oszczędności w swoje nowe gniazdko, wyremontowali kuchnię, łazienkę. Zgodnie z ustnymi ustaleniami między rodzicami a Olą młodzi mieli się zameldować w mieszkaniu po rodzicach, a rodzice w nowym mieszkaniu. Mogli też po jakimś czasie, jak uskładają trochę pieniędzy, sprzedać albo zamienić swoje lokum na inne. Na to wszystko matka Oli dała jej słowo.

Minęło kilka miesięcy, jakieś pół roku, młodzi poprosili rodziców o zameldowanie się w nowym miejscu. I wtedy matka Oli powiedziała, że oni na starość żadnych zmian robić nie będą. A w tym jednopokojowym mieszkaniu przebywają tymczasowo. Ola zszokowana przypomniała, że przecież za jakiś czas mieli to dwupokojowe mieszkanko zamieniać na większe. Matka stwierdziła, że to niemożliwe. Zmieniła zdanie i na starość nie chce gnieździć się w kawalerce.

Młodzi negocjowali, właściwie to negocjował mąż Oli, bo ona była w takim szoku, że nie była w stanie chodzić do pracy.

Ale starsi państwo byli nieugięci. Przy okazji ojciec Oli powiedział, że on nie wiedział o żadnej zamianie na stałe. Był przekonany, że to chwilowe, a 20 tysięcy, jakie Ola im przelała na konto, to prezent. Nic nie wie też o żadnych pieniądzach, które niby to młodzi wypłacali matce (te nieszczęsne 800 zł, które Ola brała co miesiąc od narzeczonego i wręczała swej rodzicielce).

Młodzi poprosili więc o zwrot pieniędzy, jakie otrzymali starsi państwo. No, bo skoro musieli się wynieść i szukać czegoś innego, to chcieli przynajmniej odzyskać zainwestowane fundusze. Tym bardziej, że Ola była w ciąży i powrót z dwojgiem dzieci do jednopokojowego lokum nie wchodził w grę.

Niestety, żadnych pieniędzy nie odzyskali. Matka wyparła się tego, że młodzi spłacali jej kartę kredytową, zapomniała o ośmiu stówach, które dostawała, a o zwrocie 20 tysięcy w ogóle nie chciała słyszeć.

I tak Ola ze swoją rodziną wyprowadzili się. Zaczęli wynajmować inne lokum i od nowa zbierać pieniądze, żeby kiedyś móc wziąć kolejny kredyt. Kawalerkę na jakiś czas udało się komuś wynająć. Zaś rodzice młodej kobiety wrócili do swojego starego (ale wyremontowanego!) mieszkania.

Po kilku latach starsi państwo oddali im 1/3 pieniędzy, które byli im winni. Do dziś uważają, że nic takiego się nie stało. Po prostu zmienili zdanie. Najpierw chcieli zamiany, potem nie, i cóż  w tym złego?

Czy można nienawidzić własną matkę?