You are currently viewing Nawrócony „Generał”
Pastor Mariusz Gościło pamięta w jakim stanie Zenon Marzęda przychodził przed laty po wsparcie. - Dziś to zupełnie inny człowiek - mówi

Nawrócony „Generał”

Zenon Marzęda patrzy na listę z 19 nazwiskami osób, które zapiły się na śmierć – Znam ich, to moi koledzy – rozpoznaje były bezdom­ny, nazywany w tym środowisku „Generałem” – Mogłem się znaleźć na tej liście.

Zenon Marzęda po kilku latach zwrócił do Lubartowa. Ci, którzy go zobaczyli, przecierali oczy ze zdumienia. Kiedyś bezdomny śpiący po śmietnikach – dzisiaj zwykły starszy pan, który dużo mówi o Biblii.
Lista z nazwiskami osób, którym pomóc się nie udało, wisi przy wejściu do siedziby Zielonoświątkowego Zboru „Agape: przy ul. Chmielnej w Lubartowie.
– Przychodzili do nas – mówi Mariusz Gościło, pastor zboru, a z zawodu muzyk w lubelskiej filharmonii. – Potem dowiadywaliśmy się, że umierali najczęściej z powodu alkoholu, a Zenon Marzęda to przykład na to, jak można zmienić swoje życie.
Po chleb i herbatę
W siedzibie zboru od kilku lat pojawiał się też Zenon Marzęda. Przychodził, bo można tu było dostać chleb i w cieple wypić szklankę herbaty. Takie spotkania były organizowane co dwa tygodnie.
– Przychodziło na nie sporo osób potrzebujących, bezdomnych, wielu w problemem alkoholowym – opowiada pastor.
Na zdjęciach sprzed kilku lat z tych spotkań widać również Zenona Marzedę: nieogolonego
i w brudnym ubraniu.
– Koledzy powiedzieli, że tam dają chleb – wspomina. – Byłem wtedy na dnie.
Zasada była taka: na spotkanie może przyjść każdy potrzebujący, ale musi być trzeźwy. Zenon Marzęda przychodził pijany, nawet chrapał w kącie, że trzeba było go wyprowadzać.
Życie w śmietniku
Marzęda spadł po śmietnikach, klatkach schodowych, stodołach w podlubartowskich wsiach albo w zrujnowanym budynku po dawnym przedszkolu w centrum miasta. No i jedynym celem było żeby coś wypić.
– Od rana chodziło się po śmietnikach, żeby puszki pozbierać, czy coś od kogoś wyłudzić, żeby mieć na wódkę – wspomina dawne życie.
Wcześniej pracował na budowach jako cieśla, ale kolejne firmy wyrzucały go za alkohol. Mieszkał z rodziną, ale małżeństwo zakończyło się rozwodem.
– Piłem, nie pracowałem, awantury były w domu, pieniędzy na dzieci nie dawałem – opowiada.
A skąd pseudonim „Generał”?
– To jeszcze z dawnych lat, z wojska, uciekałem, rządziłem jak generał i tak nazwali – wspomina.
Ratunek przyszedł w ostatniej chwili
Po chleb przychodził jakieś trzy lata.
– W tym czasie organizowaliśmy wyjazdy do ośrodków, które pomagają zerwać z takimi uzależnieniami – opowiada pastor Gościło. Ale Zenon zawsze odmawiał, aż do 2010 roku.
Pan Zenon dobrze pamięta ostatnie dni, które spędził w Lubartowie.
– Już nie mogłem chodzić, le żąłem w domu bez okien przy ul. Partyzanckiej, było zimno, kolega kupił pół litra spirytusu i dwa piwa, ale coś mi mówiło nie pij.
Przypomniał sobie o rozdawanym chlebie u Zielonoświątkowców. Wtedy do Lubartowa przyjechali wolontariusze z Chrześcijańskiego Ośrodka dla Ludzi Uzależnionych w Boguszowie. Była środa 25 października 2010 roku. Umówił się, że zabiorą go z Lubartowa następnego dnia rano. To był ostatni dzwonek, bo niedługo potem temperatura spadła kilkanaście stopni poniżej zera.
Idąc na miejsce spotkania przy ul. Szaniawskiego, zobaczył jeszcze kolegów, którzy stali pod sklepem z piwem. Wołali go do siebie. Już chciał dać krok w ich kierunku….
Nie pije, nie pali, nie przeklina.
Przed wyjazdem wolontariusze ogolili go i spalili jego stare ubranie z wszami. W ośrodku zaczął nowe życie. A tam trzeba trzymać się zasad: nie wolno nawet przeklinać.
W ośrodku przebywa około 30 osób: zbieranina bezdomnych i alkoholików z całej Polski. Podopieczni wstają rano, potem jest gimnastyka, wykłady biblijne i praca. Taka terapia trwa około roku. Gdy się złamie regulamin – ośrodek trzeba opuścić. Pan Zenon wytrwał.
Po zakończeniu terapii został w hostelu.
– Nie piję, nie palę, nie ciągnie mnie do tego – mówi.
Do Lubartowa przyjechał na krótko w 2011 roku, a potem dopiero teraz. Po kilku latach po raz pierwszy zobaczył rodzinę. – Nie mogli uwierzyć, że to ja – mówi.
Spotkał też dawnych kolegów. Po tym jak przeszło im zdziwienie, chcieli od niego kilka złotych na wino. Inni byli zaskoczeni, że jeszcze żyje. Pytali go jak jest w tym ośrodku.
Do Lubartowa przyjechał, żeby uporządkować sprawy w urzędach, skompletować świadectwa pracy. Ale do emerytury brakuje mu jeszcze sporo

lat. Potem znowu wrócił do Bo­guszowa. Już jako opiekun po­maga innym wychodzić z uza­leżnień.

Dariusz Jędryszka